Znacie to z bankietów. Przychodzi taki i od wejścia narzeka, brudzi rybą po grecku obrus, szarpie za poły marynarki wodzireja, a jak nadużyje, zaczyna obrażać jubilata. W taką rolę weszliśmy w powołanym zespole ekspertów. Mówiąc poważnie, pomniki i nigdy niepodważane autorytety nie budzą szacunku. Dlatego na 20-lecie premiery "Pablo Honey" spuszczamy odrobinę powietrza z balonika Radiohead.
Czy coś knują?
Czy w alternatywnej wersji historii mogło zdarzyć się, że Radiohead skończyliby jako one-hit wonder pokroju The La's z singlem "There She Goes"? Dzisiaj brzmi to absurdalnie, ale premiera "Pablo Honey" na początku 1993 roku nie była na Wyspach szczególnie wielkim wydarzeniem. Gdyby nie sukces "Creep" w Ameryce, gdzie singiel trafił na podatny grunt, być może formacja z Oksfordu nie byłaby nawet one-hit wonder. - "Pablo Honey" to średni album, który brzmi jak brytyjski klon formacji grunge'owych. Ten debiut jest jeszcze płytą zespołu, który nie ma sprecyzowanej wizji i gra to, co uważa, że powinno się grać w tym konkretnym momencie. Dlatego wtedy status Radiohead nie różnił się specjalnie od tego, jaki mają obecnie nowe, gitarowe zespoły – mówi Bartek Chaciński, dziennikarz Polskiego Radia. W całej dyskografii formacji, pierwszy album od zawsze, poniekąd słusznie, pełni funkcję chłopca do bicia, ofermy w grubych pinglach i szortach w stylu lat osiemdziesiątych. - Bardzo późno odkryłam Radiohead. Być może słyszałam "Creep", ale ta piosenka uderzyła mnie i zapadła w pamięć dopiero, gdy zobaczyłam film "Rykszarz". Jest w nim świetna scena, w której słychać to nagranie. Potem był teledysk do "Street Spirit" i oszalałam. W końcu dojrzałam do kupienia płyty i zachwyciło mnie "The Bends"! Tym boleśniej odczułam spotkanie z "Pablo Honey" – opowiada Agnieszka Szydłowska z radiowej "Trójki". - Nawet przed chwilą posłuchałam tej płyty i dalej uważam, że jest okropna. Gdybym od niej zaczęła słuchanie Radiohead, to pewnie bym ich nie śledziła – dodaje.
Późniejszy sukces osiągnięty przez brytyjską grupę to wypadkowa ambicji, perfekcjonizmu i tytanicznej pracy. Wyraża się to w słynnej anegdocie Johna Leckiego, producenta "The Bends". Otóż, podczas niekończących się sesji w studio Abbey Road, Jonny Greenwood w nieskończoność dłubał przy gitarach i wzmacniaczach, żeby osiągnąć wymarzone brzmienie, mimo że zdaniem producenta już mu się to udało. Ilekroć jednak ktoś z wytwórni wpadał, żeby posłuchać fragmentów materiału, mógł usłyszeć najwyżej nowy sound bębnów.
Czas pokazał, że wysiłek się opłacił. Dziś każde dziecko, studentka kulturoznawstwa, pracownik korporacji, rezydent klubu i niezależny bloger wie, że Radiohead to nie tylko grupa ważna, ale i nowatorska. Tylko, jak to do końca jest z tym nowatorstwem, skoro nie stanowi problemu wymienienia na jednym wdechu dziesiątek inspiracji zespołu w jego przełomowym okresie, czyli latach 1997 – 2001? Uczynił to w wywiadzie dla T-Mobile Music m.in. gitarzysta Hey, Paweł Krawczyk.
- Pamiętam, że to były czasy, kiedy się słuchało dużo elektroniki, trip-hopu, techno, IDM, takich artystów jak Björk, Massive Attack, Underworld, The Orb. Te nowoczesne brzmienia słychać było np. w utworach "Idioteque", "Kid A" czy "Everything in Its Right Place".
O cwanej odtwórczości w wykonaniu Radiohead mówi również Jakub Żulczyk, pisarz i felietonista, autor m.in. powieści "Zrób mi jakąś krzywdę... czyli wszystkie gry video są o miłości" czy "Radio Armageddon". - Nigdy mnie nie rozczarowali, bo jestem fanem i kupuję wszystko, co wypuszczają, jak leci. Ale czy jest to grupa rewolucyjna? Dobre pytanie. Radiohead są raczej genialnie sprytni. Oni z ogromnym wyczuciem inkorporowali wątki z awangardy, elektroniki, krautrocka do wciąż piosenkowej formuły, którą mają opanowaną do perfekcji. Dla mnie Yorke/Greenwood są jak Lennon i McCartney. To są wybitni popowi songwriterzy i aranżerzy, ale to nie jest zespół pokroju Can czy King Crimson, który potrafi improwizować, wydobyć się z formuły zwrotka/refren/zwrotka/refren. Gdybym był złośliwy, powiedziałbym, że to popowi paździerzowcy. Oni piszą fenomenalne piosenki, z ogromnym wyczuciem osadzają je w różnych brzmieniowych kontekstach. Ale z drugiej strony trzeba powiedzieć jedno - w dzisiejszej muzyce nie da się już wynaleźć prochu. Można się poruszać tylko po sklejkach starego, rewolucje odbywają się na drugim, trzecim planie. Parę takich rewolucji Radiohead przeprowadzili bez wątpienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz